Leo Mausbach - Moje Pobliża

Moje pobliża to Spandau, część Berlina oddzielona od centrum miasta nie tylko przez rzekę Hawelę, ale również przez las Grunewald. Prawdziwi berlińczycy mówią, że dzielnica włączona do obszaru miasta dopiero w 1920 roku do dziś nie stanowi tak naprawdę jego części. A z przekory, zadzierając nosa, zgadzają się z nimi dumni Spandowianie: przecież ich gród i twierdza są starsze od wschodniego parweniusza. „Spandow” było zresztą zapisywane jeszcze do 1878 roku ze słowiańską końcówką, tak jak nadal wiele innych miejscowości na wschodzie Niemiec. Dziś Spandau jest dla Berlina tym, czym Radom dla Warszawy. Biedniejszym, wyśmiewanym bratankiem stolicy, do którego nie sięga blask słynnego sąsiada. Chyba właśnie dlatego czuję taką sympatię do tego polskiego miasta, z którego pochodzi moja narzeczona. Jak rymował niemiecki raper Marten McFly z podobną słabością do radomianki i jej miasta rodzinnego: „Warszawa centrum Polski, Radom centrum świata”.

Mogę z dumą oświadczyć, że oficjalnie, według  dokumentów, też jestem radomiakiem. I to wszystko mimo moich wyjątkowo niemieckich wyrzutów sumienia – w polskim urzędzie należało przecież podać niezgodne z prawdą miejsce zamieszkania. Jako porządni radomianie bowiem wraz z narzeczoną mieszkamy w stolicy, w mieszkaniu jej szwagra na Pradze-Północ, na dziesiątym piętrze z widokiem na skyline Warszawy. „Wszystkie drogi do wielkiego świata prowadzą przez Radom”, mówił już bohater filmu „Wspólny pokój”. „Najważniejsze, że prowadzą do domu – gdziekolwiek by on nie był” – dodałbym jako emigrant.

Kiedy byłem dzieckiem, tym wielkim światem były Włochy, a drogi do niego prowadziły przez urokliwy bawarski Augsburg, w którym urodziła się moja mama, a gdzie żyła babcia. Mój tata, z wykształcenia architekt, nigdy nie tracił z oczu celu podróży: „kraj, gdzie cytryna dojrzewa”, jak lubił powtarzać, zatrzymując samochód tu i ówdzie, próbując przybliżać swoim znudzonym dzieciom cuda włoskiej sztuki. Razem z moją siostrą wychowywaliśmy się w zielonym Kladow, na samym południu Spandau. Czyli na zadupiu. Nasz dom rodzinny stoi na byłym lotnisku wojskowym, jednym z tych, z których w 1948 roku utrzymywany był słynny berliński most powietrzny. Obok znajdują się pola golfowe, założone kiedyś dla brytyjskich oficerów RAF, dziś świadczące o tym, że ta część dzielnicy liczy się już do bogatszego „Speckgürtel”, peryferyjnego „paska słoniny” jak mówią o tej części Berlina Niemcy. Jadąc na zakupy mówi się: „jadę na wieś”, do Spandau: „do miasta”, a dalej, w głąb metropolii, której jest się przecież częścią, przynajmniej według kodu pocztowego, „do Berlina”. Więc kiedy pojechałem pierwszy raz na rodzinną wieś narzeczonej, myślałem sobie „Kladow, Klwów, niewielka różnica”. Wtedy nie znałem jeszcze prawdziwej polskiej wsi. Teraz trudno mi sobie wyobrazić piękniejsze miejsce.

„Wszystkie drogi do wielkiego świata prowadzą przez Radom”, mówił już bohater filmu „Wspólny pokój”. Najważniejsze, że prowadzą do domu – „gdziekolwiek by on nie był” – dodałbym jako emigrant.

Leo Mausbach

Leo Mausbach
Leo Mausbach

Leo żyje i pracuje w Warszawie. Studiował w Berlinie, we Wrocławiu, we Frankfurcie nad Odrą oraz w Poznaniu.
Po stażu w Sejmie utknął w stolicy, pracując najpierw dla Forum Ekonomicznego w Krynicy, a teraz dla Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu.
W wolnym czasie koordynuje sieć wschodnioeuropejską stypendystów Fundacji Konrada Adenauera.