Kamil Pecela - Moje Pobliża

i

Pobliże przybywa do nas, i to przybywa jako imię. Heinz.

Dość łatwo określić, czym jest moje pobliże – o ile wierzyć, że to kwestia geografii. Przy odrobinie złej woli można by nawiązać do nie tak znów złotej myśli o środku obwarzanka i na tym zakończyć. Wydaje mi się jednak, że uwrażliwienie na pobliża taką wolę wyklucza. Jeśli to kwestia geografii, to sprawa jest prosta – moje pobliża wyznacza punkt spotkania Górnego Śląska, Jury Krakowsko-Częstochowskiej i ziemi wieluńskiej. Gdzieś na drugim planie sytuują się Czechy, Dolny Śląsk, Niemcy, Wielkopolska i ziemia łódzka. Narodowo to tereny polskie. Da się odczuć jednak silny wpływ niemiecki, słabszy czeski i żydowski (a ściślej – słaby wpływ nieobecności żywiołu żydowskiego). Religią dominującą jest katolicyzm, który styka się z protestantyzmem. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, ile jest nienatarczywego bezbożnictwa. Językowo, jak na każdym pograniczu, najciekawszy jest język „chachłacki”.
Ulokowanie na styku tylu ziem powodowało, że centrum, od którego wyznaczają się moje pobliża, podróżowało w marszrucie narzuconej przez zmiany administracyjne. Centrum to zaliczano do województwa łódzkiego, a potem przesunięto je w obręb częstochowskiego. Dziś oficjalnie to województwo opolskie. Górny Śląsk.
Geografia, historia, polityka i administracja każą mi powiedzieć, że moje pobliże to Górny Śląsk. Opis mam gotowy:

„Wiosna, lato, jesień i zima, odmieniają się u nas regularnie. Niemamy za nadto tęgich zim, ani też zbytniego gorąca. […] Lasy w równinach kraju mają sosny, świerki, jawory, brzoze i olsze; dębów coraz bardziej ubywa; modrzewów nie wiele, a cis bardzo się rzadko trafia. […] Zboże rodzi się w Szląsku wszelakiego gatunku, w mnogości obfitej […] rzepak, czyli rzepik, sieją już powszechniej i na olej tłuką. Kartofle, przez Fryderyka W. w połowie przeszłego stulecia do Szląska zaprowadzone, są najgłowniejszym pokarmem ludu ubogiego. Z warzyw innych, mianowicie: sałatę, rzepę, cebulę, ogórki, pietruszkę, selerę, marchew i korpiele (kuloryb) […]. Lubo w Szląsku na drzewach owocowych nie zbywa, te mogłyby jednak być staranniej pielęgnowane. Wiśnie, gruszki, jabłka, śliwki i wino udaje się pospolicie w naszych ogrodach. […] Rośliny na paszę dla bydła, osobliwie koniczyna, bywają niemal wszędzie zasiewane. Łąk jest dostatkiem, które po części sposobem nowym ulepszane bywają. […] Wspomnienia godnem jest pielęgnowanie buraków (ćwikły) cykoryi i chmielu. […] Z dzikich zwierząt najpospolitsze są: jelenie, sarny, zające i dziki. Wilki już o mało zupełnie wytępione; lisy dosyć mnogie. […] Trzód bydła rogatego i koni, największego bogactwa rolników naszych, jest dosyć znaczna mnogość. […] W Szląsku górnym są wzrostu małego, ale wytrwałe1 . […] Część ta Szląska, jest po większej części krajem równym, gdzie niegdzie są tylko wzgórki nie wielkie. […] Mieszkańcy są po większej części plemienia Słowiańskiego […]. Wykształcenie duchowe coraz się bardziej wzmaga i dobrze pomnaża”.

Autorem tych słów, pochodzących z Krótkiego rysu jeografii Szląska dla nauki początkowej, jest Józef Lompa. W kontekście patriotyzmu lokalnego to postać niemal archetypiczna. Imponująca i inspirująca jest jego wiara w moc sprawczą słowa i gotowość do poświęceń – z tych względów jest mi bliski. Łączy mnie z nim miejsce, urodził się bowiem w Oleśnie (niegdysiejszym Rosenbergu), w którym uczęszczałem do liceum. Anna Kajtochowa pisała, że jest ono „klejnotem w koronie Śląskich Piastów”. Na mojej mapie emocjonalnej Olesno również pozostaje ważnym punktem. W przeciwieństwie do Gorzowa, Praszki i Wielunia, które nadal mieszczą się w geograficznym wymiarze mojego pobliża. Geografia polityczna nałożona na geografię historyczną prowadzi jednak do pewnego paradoksu – poprawnie byłoby przecież powiedzieć, że centrum mojej optyki to jednak ziemia wieluńska, gdzie Praszka i Wieluń są bliżej niż Olesno.

1Nadal chodzi o konie – K.P.

ii

Ale to wszystko nieprawda. Pobliże bowiem tylko pozornie jest zjawiskiem ze świata geografii. Jako „coś położone blisko czegoś” ma byt zapośredniczony, jest zawsze w ruchu, zawsze usuwa się o krok, robiąc miejsce czemuś, wobec czego jest nieosiągalnie blisko. Pobliże jest tam, gdzie nieskutecznie próbuję dotrzeć, to miejsce, w którym odnajduję swoje rozczarowanie, lokalizacja, w której w pogoni za „gdzie indziej” osadzam samego siebie, aby zobaczyć, że coś odsunęło się ode mnie na pewien dystans. Mówiąc o pobliżu z większą pewnością mogę mówić o sobie.
Co zresztą można o mnie powiedzieć? To może, że pewniej ulokowany jestem w literaturze, niż w „świecie”. Że większą przyjemność sprawia mi myśl o Borgesowskiej mapie w skali 1:1 niż o spacerze po okolicy. Opisując miasto swojej licealnej młodości raczej przypomnę cytat z Emily Dickinson na ścianie, niż budynek, który go zawierał. A jeszcze chętniej odnajdę odpowiedni fragment w pismach Józefa Lompy. Zapytany o swoje pobliża wymienię: Opolszczyzna, czyli Olesno, gdzie urodził się Lompa i Kluczbork, skąd pochodzi Heinz Piontek oraz ziemia wieluńska – Praszka Daniela Neufelda i Wieluń Augustyna Mieleskiego. Miejscowości te istnieją dla mnie przede wszystkim jako metonimie twórczości tych ludzi oraz wartości, które w nich wczytałem. Miasta przekazują miejsce nazwiskom i idiomom literackim, te z kolei oddają pole mojemu doświadczeniu czytelniczemu. Ruch ten odwraca się, kiedy chcąc o sobie opowiedzieć wskażę czyjąś twórczość i miejsce, z której wyrasta.
Najmniejszy dystans dzieli mnie od Praszki. W 1814 roku urodził się tutaj/tam Daniel Neufeld – sławny działacz żydowski, redaktor „Jutrzenki: Tygodnika dla Izraelitów polskich” – czasopisma żydowskiego w języku polskim, które wychodziło w latach 1861-1863. Neufeld był zwolennikiem integracji i reform. Na łamach „Jutrzenki” podejmował starania, aby nawiązać dialog z wszystkimi stronami trudnych relacji żydowsko-polskich. Z określonej perspektywy, ale unikając radykalnej stronniczości, próbował szerzyć wiedzę, wierząc, że uniemożliwia ona nienawiść. Polemizując z własnymi środowiskami i edukując polskie wcielał w życie maksymę, którą umieścił jako motto w pierwszym numerze „Jutrzenki”: „Pokój, pokój z oddalonym jak i z bliskim”. We wszystkich relacjach droga edukacji i rozmowy wydaje mi się najlepszą z możliwych, a fakt, że dzieło Neufelda doczekało się kontynuatorów, dowodzi, że nie jestem w tym odosobniony. Niezależnie od stosunku do idei, która przyświecała Neufeldowi, chciałbym dzielić z nim tę drogę edukacji i rozmowy. Za tym większą krzywdę uznaję nieobecność żywiołu żydowskiego – tak w Praszce, jak i w każdym pobliżu.
Dzisiejsza, skrzywdzona, bo pozbawiona Żydów Praszka usunęła się w tym wywodzie, oddała miejsce Neufeldowi, a potem ideom. Geograficzny konkret i bliskość zostały odepchnięte przez pobliża emocjonalne i intelektualne. Mogą one zresztą dokonać odwrotnej operacji – zbliżyć miejsca bardzo odległe.

iii

Wskazuje to na kolejny paradoks słownikowej definicji. Nie tylko moje pobliża są bardziej mną niż sobą, ale i niekoniecznie muszą być blisko.
Ze względów administracyjnych Wieluń jest może bardziej oddalony niż Olesno. Widziany przez filtr literacki staje się bliższy niż miasto Dickinson i miasto Neufelda, ponieważ odsyła do najbliższego mi miasta, czyli Wilna. W 1520 roku Wieluń był bowiem świadkiem narodzin Augustyna Mieleskiego-Rotundusa, wójta miasta Wilna z lat 1552-1582. Stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego była jego ojczyzną z wyboru, której jako prawnik, historyk i polemista poświęcił swój literacki talent. To ważne, ponieważ rozumiem uczucia Rotundusa do Wilna i Litwy tak, jak może je rozumieć inny zakochany. Wilno i Litwa są być może moim najważniejszym pobliżem, w pogoń za którym jestem najbardziej zaangażowany, któremu jestem w stanie wiele poświęcić i z którym chciałbym rozmawiać jak najdłużej. Jednocześnie to pobliże najdalsze i najbardziej obce, a przez tę obcość najbardziej fascynujące. Jego inność chciałbym uczcić własną pracą.
Augustyn Rotundus bronił Litwy przed zakusami Polaków. W swoim dziełku Rozmowa Polaka z Litwinem odpierał argumenty, które miały legitymizować wcielenie Litwy do Rzeczypospolitej. Zrządzeniem losu przyczyniłem się do pojawienia się na polskim rynku książki o łudząco podobnym tytule. W niej również rozmowa i poznanie przedkładane są ponad inne sposoby współistnienia we wspólnej przestrzeni. Potępia się zaś rozwiązania siłowe, obcą duchowi pobliża aneksję, maskującą kłamstwo podejrzaną retorykę i nieumiejętność rozmawiania. Postawa taka jest jak najbliższa naturze Wilna, miasta rozmawiającego ze sobą w kilku językach, rozgadanego i chcącego pogadać. W którym nikt nie słucha, jeśli mówić tylko o sobie, ale w którym zwrócą na Ciebie uwagę, jeśli zechcesz posłuchać. Przy tym jestem jak najdalszy od myślenia o nim jako o modelu, wzorcowym pobliżu czy pograniczu. Wilno jest konkretne, pojedyncze i nie stanowi wzorca – paradygmaty nie budzą uczuć. A jednak nie można go też zdobyć, o czym przekonali się wszyscy jego właściciele. Jak każde z moich pobliży Wilno usuwa się przede mną i wabi. W swej bliskości jest nieosiągalnie daleko, na zawsze pozostając celem i obietnicą.
Oddalenie jest kolejnym, po geograficznym (najmniej realnym) i psychologicznym, aspektem pobliża. Wydaje się jednak, że pobliże nie jest prawdziwe w żadnym z tych wymiarów.

iv

To wszystko prawda, ale nie sposób ograniczyć się do któregokolwiek wymiaru. Pobliże można pochwycić jedynie jako ruch, grę pomiędzy tymi czynnikami: jakimś usuwającym się miejscem, mną oraz kimś obcym i dalekim – nieuchwytną obecnością i niekończącą się, pozbawioną spełnienia próbą stania się.
Pobliże jest nie do końca geograficzne, nie do końca jest mną i nie do końca jest blisko. Wydaje się, że to „nie do” jest ważne. Być może istotą pobliża jest dystans, nie zaś te zjawiska, które dzieli lub łączy. Taki sam odcinek, przesuwający się do przodu wraz z każdym moim krokiem. Choćbym był Achillesem, nie dogonię pobliża.
Olesno, Praszka, Wieluń, Wilno. Po dotarciu w te miejsca pobliże oddala się i zamienia w Bytom i Wrocław, Częstochowę i Kraków, Kowno i Kłajpedę. A Lompa, Neufeld i Rotundus mogą się stać Konwickim, Kanowiczem czy Gavelisem.
Spośród wszystkich patronów tego tekstu najbliższy wydaje mi się jednak ten najbardziej obcy. Z miast tutaj wymienionych najrzadziej bywam w Kluczborku, czyli dawnym Kreuzbergu. W 1925 roku urodził się tam/tu Heinz Piontek – niemiecki poeta, prozaik, eseista i tłumacz. W jego dzieciństwie miasto było niemieckie i dopiero po II wojnie światowej zaczęło należeć do Polski. Jako raj dzieciństwa dla Piontka zostało zatem podwójnie utracone. Kreuzberg był miastem pogranicznym. Kilkanaście kilometrów dalej znajdowała się granica z Kongresówką. Piontek tak ją zapamiętał:

„Biegłem […] aż do słupów granicznych. Po polskiej stronie rozciągały się bagniste łąki, trawa na nich była nieskoszona. […] Byłem podniecony, gdy spojrzałem na tę nie tylko obcą, ale «wrogą» ziemię. Jednak nie potrafiłem stwierdzić żadnej różnicy między niemieckimi a polskimi łąkami czy zaroślami”.

Znam tę granicę. Albo raczej jej ślad. Znajduje się ona w niemal takiej samej odległości od mojego domu rodzinnego. Jej świadomość uzyskałem bardzo wcześnie. Przyjęło się bowiem w każdą Niedzielę Wielkanocną jechać „na granicę”, aby zobaczyć „Krzyżoki”. Jest to (zwyczaj nadal kultywowany) konna pielgrzymka wzdłuż granic posiadłości gospodarzy ze wsi Sternalice. Granice gminy pokrywały się częściowo z dawnymi granicami państwowymi. Po tym wyjaśnieniu już jako dziecko zacząłem mgliście postrzegać zjawiska o nazwach „granice” i „narodowości”. Początkowo cały proceder kojarzył mi się jedynie z poszukiwaniem słodkości pozostawionych przez Zajączka w pobliskim lasku, z czasem zaś nabrałem przekonania o umowności granic, ich „udawanym” charakterze, teatralności. Z doświadczenia tego wyciągnąłem też wniosek, że dystans wobec „tych z niemieckiej strony” jest ustanowiony. Może się zmniejszać lub zwiększać, nie wiem czy może być pokonany, być może jest nawet potrzebny – żeby nadawać uroczysty charakter naszym spotkaniom. Wiem natomiast, pamiętam, że śmiejemy się do tych samych rzeczy.
Dlatego Heinz Piontek, żołnierz Wehrmachtu, którego ojczyzną był język niemiecki, a więc człowiek pozornie wrogi i obcy, wydaje mi się najbliższy. Ten, z którym dzielę – stojąc po drugiej stronie w geście lustrzanego sceptycyzmu – niedowierzanie wobec faktu, że pewne zarośla do jakiegoś tam miejsca są niemieckie, aby po jego przekroczeniu stać się polskimi. Odnajduję w nim szczególny rodzaj wrażliwości i wyobraźni, które chciałbym nazwać „lokalnymi”, wierząc, pomimo niewidzialnych granic w poprzek szarozielonych łąk i burych pól, że w tej lokalności uczestniczę. Moje pobliże, pobliże Heinza Piontka, nie oddaje miejsca krajobrazom monumentalnym i widowiskowym, nie jest sceną dla wydarzeń dramatycznych, epickich losów i kluczowych zwrotów historii. Wymaga pracy wyobraźni – nie jako uzupełnienia niedostatków, a jako swoistej wrażliwości poznawczej. Nie toleruje jednak przesady, brutalnych ingerencji i prób zdominowania. Zachęca do współpracy, nie godzi się na samodzielność. Moje pobliże, pobliże Heinza Piontka, jak każde pobliże, zaprasza do gry, trąca w ramię i ucieka.

Ale to wszystko nieprawda. Pobliże bowiem tylko pozornie jest zjawiskiem ze świata geografii.

Kamil Pecela

Kamil Pecela
Kamil Pecela

doktor nauk humanistycznych, absolwent Polonistyki UJ,
laureat Nagrody im. Juliusza Bardacha,
lituanista z powołania, tłumacz z języka litewskiego,
odpowiedzialny za stronę „Kultura Litwy”, entuzjasta