Idź i patrz
Szerokim echem w Polsce odbiła się oprawa meczu przygotowana przez kibiców Legii Warszawa podczas wczorajszego spotkania z kazachską drużyną z Astany.
Zdjęcia ze stadionu przy ul. Łazienkowskiej przedstawiające wielką grafikę upamiętniającą powstanie warszawskie pokazały chyba wszystkie media – od portali internetowych po telewizję. Kibice Legii stworzyli “sektorówkę” prezentującą sylwetkę Niemca, który trzyma lufę pistoletu przy głowie chłopca ubranego w wojskową czapkę z biało-czerwonym emblematem.
Pomijając ocenę samego wydarzenia z meczu, internauci zwrócili uwagę na uderzające podobieństwo zaprezentowanej grafiki do symbolicznej sceny z sowieckiego dramatu wojennego z lat 80. “Idź i patrz”. Rzeczywiście trudno jest nie dostrzec uderzającego podobieństwa.
Warto zastanowić się jak symbolicznie wymowna jest ta sytuacja – warszawscy kibice używają (świadomie lub nie) sowieckiej kinematografii obrazującej dramat Białorusi z czasów niemieckiej okupacji, by pokazać okrucieństwo Niemców w czasie powstania warszawskiego. A ta symbolika jest jeszcze potężniejsza niż się może wydawać. Otóż ten symboliczny Niemiec z obu obrazów to, historycznie, literalnie ten sam Niemiec. I z Białorusi i z Warszawy.
Niestety największą bolączką historii jako dziedziny nauki jest jej unarodowienie, przez co w niektórych krajach jest bardziej dziedziną państwowej propagandy i narzędziem politycznym niż nauką. Historycy z poszczególnych krajów często różnie badają dzieje starożytne, a co dopiero dzieje własnej państwowości i narodu np. podczas II wojny światowej. Stąd wynika zupełny podział ostatniej wielkiej wojny na skrajnie różne strefy pamięci w zależności od danego państwa czy narodu i tym samym brak pamięci o innych. Absurdem jest przecież traktowanie niemieckiej okupacji w Europie Wschodniej jako zupełnie oddzielnego zjawiska w zależności od granic państwowych, czy to z 1939, 1945 czy w końcu 1991 roku.
Wracając jednak do sedna, czyli Niemca z pistoletem przy skroni chłopca, musimy wrócić do tematu okrucieństwa okupacji Europy Wschodniej przez III Rzeszę. Terenów, które chyba najlepiej opisał w książce pod wymowny tytułem “Skrwawione Ziemie” znakomity amerykański historyk Timothy Snyder – to pozycja absolutnie obowiązkowa. Od 1942 roku na terenach dzisiejszej Białorusi niespotykanym okrucieństwem i bestialstwem zapisała się grupa bojowa SS złożona głównie z kryminalistów pod dowództwem Oskara Dirlewangera. Nazwisko to świetnie zna każdy, kto słyszał o rzezi warszawskiej dzielnicy Wola w pierwszych dniach powstania na początku sierpnia 1944 roku, kiedy Niemcy i ich sojusznicy dokonali budzącego grozę ludobójstwa na dziesiątkach tysięcy cywili. Ludzie Dirlewangera rozstrzeliwując setki warszawiaków na placach i ulicach mieli już w tym odrażającym zajęciu bogate i długie doświadczenie (choć już sama walka w dużym mieście była dla nich nowością). Doświadczenie właśnie z Białorusi gdzie ulubioną metodą tych zbrodniarzy było zamykanie ludności wsi i miasteczek w stodole, podpalanie jej i strzelanie do każdego, kto próbował się wydostać.
Jednak historia Dirlewangera i jego ludzi nie kończy się na Warszawie, za której skuteczną pacyfikację władze III Rzeszy przyznały mu awans i odznaczenie. Jego krwawy szlak biegnie dalej do kolejnego powstania – tym razem narodowego zrywu Słowaków (zresztą przegranego), gdzie zbrodniarze ponownie pacyfikowali ludność cywilną.
Obyśmy więc baczniej oglądali się na historię naszych sąsiadów, bo choćby II wojna światowa nie dzieli się na historię ich i naszą co najlepiej pokazuje właśnie powyższy obraz z warszawskiego stadionu.
Juliusz Lichwa