Przyjaźń postkolonialna
Pod koniec listopada 2013 roku, internetowy wpis popularnego dziennikarza rozpoczął kolejną ukraińską rewolucję. W jej trakcie widoczne było polskie życzliwość i wsparcie. Cztery lata później stosunki tych dwóch państw pogorszyły się do tego stopnia, że wielu ukraińskim urzędnikom i dyplomatom grozi zakaz wjazdu do Polski.
Impulsem do rozpoczęcia Rewolucji Godności było zawieszenie przez ówczesne władze Ukrainy procesu zmierzającego do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, lecz z czasem ich głównym celem stała się zmiana skorumpowanego reżimu. Istotnym wyznacznikiem retoryki Majdanu był proeuropejskie nastawienie jego liderów i większości zwolenników. Z perspektywy czasu banalnie brzmi zdanie, że rewolucja zapoczątkowała poważne zmiany w społeczeństwie. Władzę objęli zwolennicy reform i integracji z UE. Jeszcze w trakcie protestów zaczęły kształtować się instytucje społeczeństwa obywatelskiego, stawiające sobie za cel uczynienie z Ukrainy państwa funkcjonującego transparentnie, według europejskich standardów demokracji.
Wspominając wydarzenia sprzed czterech lat, nie da się pominąć kontekstu polskiego, przejawiającego się w różnych aspektach dość skomplikowanej sytuacji. Przede wszystkim, Polska stawiana była na Ukrainie jako wzór przemian. Bardzo popularna była grafika pokazująca względnie zbliżony poziom PKB w obu krajach na początku lat 90. i kilkukrotną różnicę 25 lat później. Polska, która sama nie osiągnęła jeszcze poziomu rozwoju gospodarczego Europy Zachodniej, stała się dla Ukraińców symbolem sukcesu, a także miała być swego rodzaju „przewodnikiem” na europejskim szlaku. Jednocześnie szukali oni w niej wsparcia, zwłaszcza w kontekście rozwijającego się konfliktu z Rosją. W tym duchu można interpretować jedną z „pieśni Majdanu”, napisaną na melodię piosenki „Freedom” z filmu „Django”: pierwszy raz w życiu nie wątpię, czym jest prawda / kto jest moim wrogiem, a kto moim bratem. W tym czasie Polacy z sympatią i często współczuciem spoglądali ukraińskie wydarzenia. Wielu odwiedzało Majdan, również politycy wykonywali pewne gesty przyjaźni. Była to wszak okazja do podkreślenia i ugruntowania znaczenia kraju na wschodniej flance EU. Wydawało się, że stworzone zostały fundamenty zdrowej, przyjaznej jeszcze ściślejszej współpracy sąsiadów.
Przed Majdanem stosunki polsko-ukraińskie układały się poprawnie. Ogólnie rzecz biorąc pozostawały one jednak, przynajmniej z polskiej perspektywy, w cieniu relacji z Zachodem. Pomimo to, kolejne rządy starały się grać rolę adwokata Ukrainy w Europie, starając się realizować (z różnym skutkiem) ideę ULB Giedroycia. W tym czasie ukraińskie elity prowadziły politykę dwutorowości, sprawnie lawirując między Zachodem a Moskwą. Naturalnie, zdarzały się momenty, w których mocniej podkreślano wzajemną przyjaźń. Nie tak dawno oba kraje organizowały wspólnie piłkarskie Mistrzostwa Europy. Wcześniejsza fala wsparcia była związana z Pomarańczową Rewolucją 2004 roku, a coraz więcej osób zapomina, że w 1991 roku Polska była pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy.
W ciągu czterech lat, które minęły ten nienajgorszy, choć daleki od dobrego, obraz uległ zmianie. Porewolucyjna Ukraina zmagała się z całą serią plag. W ramach „sąsiedzkiej troski i pomocy”, Rosja wyrwała Ukrainie Krym i połowę dwóch wschodnich, mocno uprzemysłowionych obwodów. Oczywistą konsekwencją był ciężki kryzys ekonomiczny, który dopiero w ostatnich miesiącach udało się pokonać. Stan ten, w połączeniu z faktyczną wojną nie ułatwiała postępu reform. Co prawda, nie można zgodzić się z popularnym na samej Ukrainie twierdzeniem, że „nic nie zostało zrobione”, przecież ostatecznie został zrealizowany cel w postaci wejścia w życie umowy stowarzyszeniowej z UE, jednakże z drugiej strony – wiele problemów ukraińskiego systemu politycznego i ekonomicznego, na czele z dominacją oligarchii, nie zostało rozwiązanych.
W czasie, kiedy Ukraina zmagała się z całą serią problemów wewnętrznych i zewnętrznych, w Polsce nastąpiła wyraźna zmiana kursu. Wyborcze zwycięstwo nacjonalistów z PiS spowodowało, że większego znaczenia nabrała polityka historyczna, która dostarczyła więcej niż wystarczającą ilość pretekstów do zaostrzenia stosunków dyplomatycznych. Jednocześnie, bardziej antyukraińskiego charakteru nabrał dyskurs w szerszym kontekście społecznym. Wrócił na tapet eksploatowany do granic wytrzymałości temat tragedii wołyńskiej, wykorzystywany do stawiania Ukraińcom kolejnych, coraz bardziej godzących w ich narodową godność, warunków.
Ta zmiana nastawienia Polski budzi rosnącą dezorientację i rozdrażnienie wśród ukraińskich elit. Ostatnio wyraziła je Oksana Zabużko w wywiadzie dla Gazety Wyborczej[1]. Mało zrozumiałe są dla nich żądania dotyczące honorowania takich lub innych bohaterów narodowych, nie mówiąc już o sugestiach wyeliminowania z przestrzeni publicznej „elementów antypolskch” czy nieskutecznych groźbach zakazu wjazdu do Strefy Schengen. Do tego wszystkiego, przez oba kraje przetoczyła się dyskusja o planach umieszczenia w polskim paszporcie wizerunku lwowskiego cmentarza Łyczakowskiego.
Tego rodzaju postawa charakteryzuje podejście postkolonialne, w którym chodzi o całkowitą podległość. W dodatku, w tej sytuacji nie ma żadnej symetrii. Żaden ukraiński polityk nie komentuje polskich poglądów na temat historii ani nie dyktuje podręczników historii. W rezultacie do głosu dochodzi niezadowolenie i bunt przeciw tak „niegrzecznej” i protekcjonistycznej polskiej polityce.
Bardzo możliwe, że stosunki polsko-ukraińskie znalazły się w przełomowym momencie. Przez ostatnie dwa lata polska dyplomacja zrobiła wiele, żeby stracić ważnego sojusznika na wschodzie. Z drugiej strony, smutnym faktem pozostaje, że dla Ukrainy niespecjalnie istnieje alternatywa (oczywiście, poza powrotem na łono Rosji, co z pewnością nie jest dobrym rozwiązaniem). Pozostaje żywić nadzieję, że ten nienajlepszy okres nie pozostawi po sobie przepaści nie do zasypania.
dr Tomasz Mataczyński