Aleksander Radczenko - Wileńskie pobliża czyli Eastern European kind of funk!

Akcja mojej debiutanckiej powieści „Cień Słońca” została obsadzona w nienazwanym kraju Europy Wschodniej. Do pewnej sceny potrzebowałem hymnu tego kraju. Długo się zastanawiałem nad jakimś tekstem, który pasowałby do każdego wschodnioeuropejskiego kraju i każdej wschodnioeuropejskiej nacji i jakoś nie przyszło mi do głowy nic lepszego niż „Kde domov můj”. Akurat ani nie jestem jakimś wybitnym znawcą Czech, ani nie jestem nimi jakoś szczególnie zainteresowany, ale cóż może być bardziej uniwersalnego niż:

Kde domov můj,
kde domov můj?
Voda hučí po lučinách,
bory šumí po skalinách,
v sadě skví se jara květ,
zemský ráj to na pohled!

W gruncie rzeczy te słowa mógłby skierować do swojej małej ojczyzny właściwie każdy mieszkaniec Europy Wschodniej. Każdy w swoim języku.

Mój mały heimat – Wilno

Dawno, bardzo dawno temu robiłem dla jednego lokalnego fanzine’u wywiad z członkami wówczas sztandarowej litewskiej kapeli punkowej Dr. Green. Jeden z nich, basista Tomas Verbaitis na pytanie o patriotyzm odpowiedział mi: „Nie rozumiem pojęcia patriotyzmu. Nie rozumiem dlaczego mam umierać za jakąś ojczyznę, gdybym dostał karabin — to raczej broniłbym Wilna przed tymi z Kowna niż wyimaginowanej Litwy przed jakimś równie wyimaginowanym wrogiem zewnętrznym.“ Ja akurat doskonale rozumiem przed kim musiałbym Litwy — moim zdaniem wcale niewyimaginowanej — bronić, ale w jakimś sensie stanowisko Verbaitisa również jest mi bliskie. Dla mnie ojczyzna to przede wszystkim mój mały heimat — Wilno. Miasto, w którym się urodziłem, w którym spędziłem dzieciństwo i młodość, w którym dorastałem, uczyłem się, w którym mieszkam. W gruncie rzeczy jedyne miasto z prawdziwego zdarzenia na Litwie, a jednocześnie — a być może właśnie dlatego — na pozostałej Litwy zupełnie niepodobne. Prowincjonalne i europejskie jednocześnie. Multijęzykowe i multikulturowe. Jak śpiewa lokalna kapela ska-punkowa Will’n’Ska:


Moją ojczyzną jest więc przede wszystkim Wilno, a czym są pobliża mojej ojczyzny?

Litwa jako vaterland i Białoruś jako pobliskie nie-pobliże

Wileńszczyzna — to jednak nie pobliża, tylko raczej przedłużenie Wilna. Jego wiejska część. Jak już sama nazwa wskazuje nie da się oddzielić Wileńszczyzny od Wilna, a Wilna od Wileńszczyzny. Są powiązane na zawsze.
Litwa? Nadal w Wilnie i na Wileńszczyźnie mówi się na wyprawy do Kowna, Telsz czy Kłajpedy — „pojechać na Litwę”, ale czy to oznacza, że Wilno nie jest częścią Litwy? Takie stwierdzenie byłoby absurdem. W sensie historycznym, geograficznym, politycznym Wilno jest Litwą. Mój mały heimat jest częścią składową mojego dużego vaterlandu. Gdy podróżuję po zachodnich kresach litewskich, po sympatycznych, poniemieckich wsiach i miasteczkach dawnego Memelandu — łapię siebie często na myśli, że są przecież tak zupełnie inne niż moje rodzime podwileńskie wsie i miasteczka, a jednak czuję z nimi jakąś niewidzialną więź duchową, gdy tymczasem z identycznymi, zamieszkałymi przez tych samych mieszkańców wsiami i miasteczkami na Białorusi — już niekoniecznie.
Białoruś — to dla mnie w ogóle takie pobliskie nie-pobliże. Oddzielona przez granicę — za czasów ZSRS umowną, obecnie – państwową — część dawnej Litwy, część Wileńszczyzny, z której spora część mojej rodziny pochodzi. Dlaczego więc nie mogę nazwać Białoruś moim pobliżem? Być może chodzi o to, że wybrała Wschód, a nie Zachód, a ja jednak jestem człowiekiem Zachodu? Być może właśnie dlatego dużo dalej leżąca Ukraina jest dla mnie bliższa i bardziej pasjonująca niż Białoruś? Byłem w Machu Picchu i Ayutthayi, ale nigdy nie byłem w Grodnie czy w Nowogródku…
Gdybym więc miał wymienić kraje, które uważam za swoje pobliża — wymieniłbym przede wszystkim Łotwę i Polskę.

Starsi i młodsi bracia z sąsiedztwa

Na Litwie pokutują wobec tych dwóch krajów określone stereotypy. Polskę uważa się za starszego brata, który ciągle płata nam nieprzyjemne figle, jest zaborczy i arogancki, ale w razie potrzeby nas obroni. A z kolei za swojego młodszego brata uważamy Łotwę. Traktujemy Łotyszy z pewną pobłażliwością, nieco z góry, jako kogoś kto jest niejako skazany na bliskość z nami. Co akurat niekoniecznie przekłada się na pogląd Łotyszy na Litwinów.
Dla mnie, Polaka z Litwy, Polska — to coś więcej niż pobliże, sąsiedztwo. Jedna z tzw. prawd Polaków na Litwie, zatwierdzonych jeszcze na początku naszego odrodzenia narodowego przez Związek Polaków na Litwie, głosi: „Litwa – Ojczyzną, Polska – Macierzą”. Szczerze mówiąc nigdy nie rozumiałem tego hasła. Mnie się wydaje, że moją i ojczyzną, i macierzą jest jednak Litwa. Stąd pochodzi cała moja rodzina, tu są moje korzenie, żaden z moich przodków nie przyszedł z Korony. Polskość była ich wyborem, a nie genetycznie umotywowaną koniecznością. Więc i Polska dla mnie — to przede wszystkim ten sam język, tradycje, kultura. Okno na Europę i świat. Trafiam do Polski zazwyczaj tranzytem, a wracam z plecakiem wypakowanym książkami. Przed kilkoma laty wracając z Warszawy spotkałem w autobusie znanego litewskiego filozofa prof. Alvydasa Jokubaitisa. Zapytał mnie, czy dużo książek kupiłem? Powiedziałem, że trochę. „Ja też” — powiedział filozof, a po dłuższej pauzie dodał: „My, Litwini, już od 600 lat tak jeździmy do Polski za kulturą”. Od czasów Jagiełły Litwa i Polska — to naczynia połączone. I nie tylko w dziedzinie kultury. Złe decyzje — czy to Warszawy, czy Wilna — psują stosunki polsko-litewskie, dobre — je poprawiają.
Paradoksalnie w stosunkach polsko-litewskich również Łotwa  zajmuje… ważne miejsce. Bo jest ulubionym wytrychem każdej ze stron, który pozwala na „dowalenie” oponentowi. Litewscy narodowcy w dyskusjach na temat oryginalnej pisowni imion i nazwisk kurczowo trzymają się tzw. wariantu łotewskiego, czyli że oryginalny zapis nielitewskich nazwisk w oficjalnych dokumentach jest możliwy tylko na dalszych stronach paszportu (jak na Łotwie). Jednocześnie polscy narodowcy tradycyjnie przeciwstawiają stosunki Polski i łotewskich Polaków z Łotwą, jako wzorcowe, złym stosunkom z Litwą, która litewskich Polaków dyskryminuje. I jedni, i drudzy w gruncie rzeczy porównują głowę do arbuza, tylko dlatego, że mają okrągły kształt.
Na Łotwie byłem wielokrotnie. Po raz pierwszy trafiłem jeszcze za czasów sowieckich, bo mam tam rodzinę. Do Polski trafiłem dopiero po odzyskaniu przez Litwę niepodległości, a i to nie w pierwszej kolejności.

Get up and dance, East Europe!

Bo moja pierwsza z prawdziwego zdarzenia podróż zagraniczna była do Pragi. Złotej czeskiej Pragi a nie dzielnicy Warszawy. Być może to oznacza, że jednak Czechy, gdzie „voda hučí po lučinách, bory šumí po skalinách”, to także moje pobliże? A jeśli Czechy — to pewnie i cała reszta Europy Wschodniej? Pewnie tak. Jakoś nie przemawia do mnie obowiązująca na Litwie narracja — poparta klasyfikatorami ONZ — iż jesteśmy krajem Europy Północnej. Mógłbym ją zrozumieć, gdybyśmy przynajmniej zmierzali w tym skandynawskim kierunku nie tylko za pomocą politycznych deklaracji o tzw. skandynawskiej dymensji, ale i kroków praktycznych, jak Estonia. Tymczasem zaś cała sytuacja z naszym miejscem w Europie Północnej przypomina zaklinanie rzeczywistości i stary rosyjski kawał: На сарае вон чё написано, а там у меня дрова…
Może nie geograficznie, ale mentalnie, historycznie, kulturowo jesteśmy częścią Europy Wschodniej. I Europa Wschodnia to nasze wspólne pobliże. A przynajmniej ta jej część, która wybrała Zachód. I kiedyś tym Zachodem się stanie. Jak śpiewał na którejś Eurowizji litewski zespół Inculto:

Może nie geograficznie, ale mentalnie, historycznie, kulturowo jesteśmy częścią Europy Wschodniej. I Europa Wschodnia to nasze wspólne pobliże.

Aleksander Radczenko

aleksander-radczenko
Aleksander Radczenko
Litewski prawnik i dziennikarz polskiego pochodzenia, autor bloga „Inna Wileńszczyzna jest możliwa”,
członek Zarządu Polskiego Klubu Dyskusyjnego, były redaktor naczelny „Gazety Wileńskiej”.